poniedziałek, 28 marca 2016

Sześciany minut wylosują ci życie


BARTOSZ KONSTRAT „Własny holokaust”, Teatr Mały, Tychy 2015.

Tomik "Własny holokaust" trafił we mnie. Gęstwina metafor, ekstrakt, który trzeba rozcieńczać we własnym świecie w odpowiedniej proporcji. Wyobraźnia językowa absolutnie wizjonerska. I tylko trzeba dać się ponieść tym prądom konwekcyjnym, by uniosły nas wysoko.
Takie frazy: "nie zakwitną już lilie. sztandary wiatru wypatroszą pranie, córka sąsiadki powie tylko: o i / językiem wyważy sześcioletni ząb. już nie będzie ogrodu, od dziś wszystko stanie się // użyteczne. tylko gnój, oranie, zabijanie srok i topienie szczeniąt." Sugestywność opisu! Wchodzimy w jakiś nierealny sen, oniryczny zwid. Wydaje mi się to jakoś po schulzowsku, wymowne. Przypuszczam, że to nie poezja dla każdego. Trzeba umieć wyłączyć potrzebę rozumienia wszystkiego, poddać się nierealnym wizjom. Konstrat zagęszcza metaforykę tak bardzo, aż czujemy się obco, nieswojo. Zagrożeni, otępiali.
"Ktoś mnie napisał i teraz prowadzi strużka opowieści, wyciekająca z pęknięć w wodzie i / w oparach światła?" Jeśli jest to filmowe, to zapewne z japońskiego thrillera: "adam należał do boga mordu, spod podkoszulka w siateczkę / zawsze wystawały mu śniade sutki.", "hibernacja jest jak dodatkowy kanał / w telewizji, porcja luksusu z najnowszych reklam."

Powtarzającym się jak mantra słowem jest "zwierzę". Jesteśmy zwierzętami – zdaje się twierdzić autor - mamy popęd i czeka nas śmierć, czasem rzeź. Jak ludzie-manekiny u Schulza. Jak "Ciotka Agata (...) o mięsie okrągłym i białym". I tak: "wszystkie zwierzęta są takie same, / nakręcono je lub włożono im baterie do jam brzusznych, pod żebrami ukryto im sztuczne / serca, bijące centra głodu i głuchoniemej chuci. króliki zaopatrzono w twarze królików, / żyrafy zaopatrzono w nogi żyraf, owadom dano oczy szamanów i zombies."
Taka fraza "bądź ostrożny, pokaleczą cię krawędzie godzin, / sześciany minut wylosują ci życie." - poetycka perła. Holokaust – ofiara całopalna, jaką składamy. Nasze cierpienie, wyrzeczenia, poświęcenia.
Albo wiersz "western", który w wiejskiej (wieśniackiej?) scenerii kryje dramat rozstania i przejmujący opis ohydy życia. Oto plantatorzy, którzy w ustach mają "resztki obiadu i jeziorka taniej coli". Płaczliwy ton pełen jest przedziwnego patosu: "nie mam już w tobie domu, mam w tobie spalone ścierniska, rybie łebki wyrzucone w błoto. nie mam kukurydzy, owca, żyta, zwierząt gotowych / na rzeźnię. nie martwi mnie rdza pługa i zerwane cięgło."
Opisywać brutalny świat - to interesuje Konstrata: "zapraszają mnie dynastie fal, powietrze poskręcane w / wiry, granit jak brzydkie, zamrożone masło." Opisywać świat, w którym miejsce na ból, beznadzieję: "krzyki nowo narodzonych i płaskie, stęchłe oddechy umierających. // wahadło rozbija się o kamień, kamień kruszy się o wahadło, w misach rośnie ciasto, białe jak / księżyc i pulsujące jak ciało robaka." albo marność: "sad kołysze się na dłoni mgły, w moich oczach rosną plantacje wodorostów i perzu."
Dużo w tych wierszach rustykalnych obrazów, zaskakujących obserwacji: "możesz być głupcem, bawić się w rzewnego żniwiarza, chłopaka gwiżdżącego hymn pszenicy i krwistego miąższu czereśni. Jest tyle // rzeczy, tyle możliwych rzeczy, celów podróży narysowanych w błocie obręczami kół, / wybitych w powietrzu skrzydełkami chrząszczy.", ale najwięcej lęku, koszmarów, okrucieństwa: "marta zgubiła czerwony lakier, miała potem paznokcie ciemne jak krew dorszy, którymi nakarmiono delegację nurków. W wodzie istnieją kopie świata, mokre i poszarpane nurtem.", "pochylił się i wyczuł guzek pod kolanem. ktoś nas włącza / przyciskiem?", czasem zestawionych z przeczuciem, że przecież mogłoby być inaczej: "ciepło, / mówiłem wtedy, ciepło, tylko ono się liczy, tylko dzięki niemu pokonam świat-zwierzę // łaszący się do zmroku, rozkochany w widmach."

Świetne poetycko są obrazy: znudzenia miłością przez zamalowanie napisów w windzie albo odnowienie ławek (wiersz pt. "rewolucja") czy kupowanie mięsa o szóstej rano na targu (wiersz „gatunki”).
Autor tworzy jakiś odrębny kosmos: "jechaliśmy, pamiętam, przez las, rozdzierając gałęzie drzew, kalecząc chude nogi ostów i / bielunia. byliśmy rodzeństwem saren, ale ciała mieliśmy wypełnione potłuczonymi // szklankami i talerzami. opętane i roztrzaskane dni. spłoszone i wilgotne wojny. z daleka ktoś / mówi do nas przez megafon w językach zwierząt i ptaków. dokąd jechaliśmy? nałożono nam // podkolanówki i czyste koszule, ostrzyżono włosy w butne fryzury. dokąd jechaliśmy?" Odbija w jakimś krzywym lustrze rzeczywistość, wynaturza ją.

Zachwycając się „Własnym holokaustem” od razu dostrzegłem podobieństwo do książki Piotra Gajdy. Jego „Zwłoka” z 2010 roku natłokiem metafor wywoływała identyczne odurzenie. Każdy wers był jak wiszący most nad przepaścią.
W obu książkach jest podobne rekwizytorium: topielce, cyrk, mięso, cała arka Noego zwierząt i wszędzie śmierć, która siedzi przed każdymi drzwiami, jej cień, zapach, przeczucie, pewność. W wierszu „Karbid” Gajda pisze: „Ciało zamieniało się w popiół: zrzucało skórę i mieściło się w garści. / Otaczały je pszczoły o czarnych odwłokach, urnach z chityny. // Żar puchł. Ogień brzęczał niczym szerszeń w puszce. / Zatrzaśnięte we mnie okno nie stłukło się, tylko pękło, / jakby zamókł kapiszon.”
U Konstrata w, jak dla mnie kluczowym, wierszu „kamea”: „możesz wszystko narysować: góry jak kretowiska i morze pulsujące jak skóra walczącego lwa. / możesz kupić kamęę, zawiesić ją na szyi ptaka, on w tętnie wieczoru zamieni się w popiół, // nakarmi nas swoją niecierpliwą śmiercią.”

Zanim przeszył mnie przekaz puenty wiersza „sąd”: „tylko płomienie mogą / nas sądzić, tylko wici wilgotnego cienia, wszechświat żarłoczny jak usta kamienia, grób // wszystkich pokoleń zjednoczonych w sakramencie czaszek.” - przypomniałem sobie zdania Gajdy: „Pragnąłem, żeby światło pulsowało i zmieniło kolor. / Żeby palił mnie żywy ogień, Bóg, płonący stóg albo żrący ług.
Co ważne i u Gajdy, i u Konstrata, nie chodzi o przesadny pesymizm, katastrofizm, raczej o realizm, świadomość, że śmierć jest nieubłagana. Zimne mięso z targu z wiersza „gatunki” „mięso leży / spokojnie, sztywne, pokonane.”, przypomniało frazę Gajdy: „Horyzont ma obły kształt, to półmisek pełen // zimnych mięs.”

To eksperyment. Autor mówi „sprawdzam”. Czy po drodze Ci z tym, „kto wędruje po słojach zrąbanego drzewa?” Czy przerażą cię wizje o tym, że „wypadliśmy z pękniętej gwiazdy, rośliśmy w kokonie ze szkła i pajęczyn, teraz polują na nas dłonie błota i słonego mułu.”? Pora stanąć oko w oko z tym, że „życie żywi się życiem, konie ciągną pługi”.
Dziś nadajemy audycję z piekła, wyjaśniamy fenomen grzechu i cierpienia. powstaliśmy w kielichu kwiatu, / wędrowaliśmy po grzbietach os. już nie mamy nadziei, nie liczymy na nic. ” - pisze Konstrat. Jakby chciał nas przebudzić, ocucić zapachem amoniaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz