środa, 8 lipca 2015

Topienie Atlantydy, solo na ukulele

BECK - "Morning Phase", 2014 


Płyta spowalniacz. Wszędzie sprzedają energetyki, a tu mamy 11 piosenek wołających "Idiot! Slow Down!" (plus dwa kawałki instrumentalne).
Polubiłem muzykę Becka. Przegapiłem chyba tylko "Modern Guilt", w pozostałych się zasłuchiwałem po wielokroć. Od "Mellow Gold" - bałaganiarskiej płyty z hitem "Looser" (1994), Beck jak wąż zmieniał skórę - nagrywał płyty różnorodne, kipiące pomysłami, zwariowane. Chyba najlepsze były "Odelay" i "Midnite Voltures", ale i na "Guero" - pamiętam - były piosenki, które zapętlałem w odtwarzaczu.
Ma też na koncie dwie zupełnie inne: "Mutations" i "Sea Change", gdzie był smutnym bardem.
W dużym uproszczeniu "Morning Phase" jest dopełnieniem tamtych.

Ta płyta przeleżała u mnie na półce. Przyszedł jej czas w upalne dni "nicnierobienia". Idealne, by snuła się ta muzyka przez cały dzień. Nienachalnie, spokojnie, do śniadania, do kawy. Godot przyjdzie albo i nie. Wiersz się napisze, albo nie.

W "Morning" statyka, aż uderza. Leniwe akordy, jakieś cymbałki brzdąkają. "Czy możemy dziś rano zacząć od nowa?" - pyta jakby z głupia frant. Gloryfikacja "nowego początku" przyjmuje w refrenie wręcz patetyczny charakter. Pogodzenie się, zwolnienie, przyznanie się do bezbronności.

"Heart is a Drum" zagłusza ranę. Twoje serce to bęben. Dojść tak daleko, żeby zobaczyć jak zamykają bramy? 
W ulubionym "Say Goodbye"  Hansen cedzi słowa przez zęby. Powtarza "Goodbye", a gitarka odgrywa śmieszne solo. Pękają kości i spada kurtyna, a tu solo na ukulele.
"Blue Moon" (pierwszy singiel z płyty) to spowiedź samotnika, wędrowca, który ma już dość tułaczki. Zdrajca na kolanach prosi naprawdę przejmująco.

W "Unforgiven" znów wolne tempo, wołania: "Niewybaczony czas będzie czekał na ciebie gdzieś". Senna piosenka, takie niby-nic. Przepracowywacz zmartwienia.

Siódmy utwór - "Wave" od razu przypomina "Pyramid Song" Radiohead - jedną z najpiękniejszych piosenek świata. Gapimy się w toń. Topimy Atlantydę, patrzymy w zmarszczki na wodzie. Doskonale samotni w monotonnie powtarzanym Isolation.

"Don't Let It Go" z zaklinaniem, by nie pozwolić. Trochę bez wiary.

Weselej jest w "Blackbird Chain" gdzie Hansen ze słowa "Never" robi sobie jojo. I naprawdę nieźle nim wywija. Oczyma duszy widzę, że na głowie ma kapelusz i wreszcie dopija małe espresso, które dobrze robi muzyce, która nagle robi się pełna niespotykanych barw. 

W "Turn Away" - Beck czaruje głosem, czuję w tym naśladownictwo duetu Simon and Garfunkel. Odwróć się od ciężarów swojej przeszłości - naucza. To magia dla diabła. Odwróć się od dźwięku własnego głosu.

"Contry Down" to znów samo piękno i dobro. Powrót na wieś, harmonijka, droga na Ostrołękę, gospodarstwo agroturystyczne, mleko prosto od krowy.

No i coda: "Waking Light", która każe otworzyć oczy z budzącym się światłem. Łudzę się, że Beck czytał moją książkę, a może tylko motto do niej, które brzmi "Budzę się na dobre i dobre przychodzi".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz